Jest w tym lesie jedno, szczególnie umiłowane przeze mnie miejsce. Niewielka polana, na której w zasadzie nie znajduje się nic prócz zielonej trawy. Wokół same drzewa i nic poza tym. Nawet zwierzęta nieczęsto tu zaglądają. Dlaczego więc jest dla mnie taka ważna? Aby uzyskać odpowiedź, wystarczy podnieść głowę i spojrzeć w górę. Spojrzeć na piękne, niczym nieosłonięte niebo. Jest to jedyne miejsce, w którym widać je tak wyraźnie, a przynajmniej jedyne, do którego dotarłam. Niesamowite jest to, że niezależnie od tego jaka jest pogoda, tutaj nigdy nie docierają chmury. Gdy wokół z nieba leją się strumienie wody, tutaj słychać jedynie odgłos, uderzających o liście i ziemię, kropel deszczu. Nigdy, nic nie przysłoniło tego skrawka nieba, któremu udało się wydostać spomiędzy drzew. Kiedyś przychodziłam tu z ojcem, to on pokazał mi to miejsce. Byłam wtedy jeszcze małym elfiątkiem, ale pamiętam wszystko dokładnie.
Już wtedy bardzo lubiłam zwiedzać świat. Chyba mam to właśnie po tacie. Widząc moje zafascynowanie wszystkim, co mnie otacza, zaczął zabierać mnie w różne miejsca i w ten sposób jeszcze bardziej mnie tym zaraził. Pewnego wieczoru wymknęłam się ukradkiem z domu i postanowiłam sama udać się na wyprawę. Nie był to zbyt mądry pomysł, zważywszy na to, że byłam jeszcze mała, niedoświadczona i nikomu nic nie powiedziałam. Rodzice szukali mnie pół nocy i w końcu znaleźli. Schowałam się w pniu drzewa po tym, jak wystraszył mnie nieznajomy odgłos, powtarzający się co jakiś czas. Po tym wydarzeniu zawarłam umowę z tatą, że nigdy więcej nie pójdę nigdzie sama nic, nikomu nie mówiąc. W zamian za to on obiecał, że zabierze mnie w wyjątkowe miejsce. Nie do końca chciałam się zgodzić, bo wszystko, co mi pokazywał było dla mnie nowe i wyjątkowe, więc nie było to nic nadzwyczajnego. Chciałam czegoś więcej i postanowiłam chociaż spróbować wykorzystać okazję:
- Tato? A czy nie moglibyśmy udać się tam... w nocy? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- W nocy? Skąd taki pomysł? - odparł wyraźnie zaskoczony.
- Nigdy jeszcze nie zabrałeś mnie nigdzie w nocy, a przecież jest taka piękna!
- Jest tak samo piękna jak dzień. Myślałem, że po dzisiejszej przygodzie będziesz raczej unikała ciemności. Już zapomniałaś o strachu, który może wzbudzać las po zmroku?
- Nie zapomniałam, ale wiem, że z Tobą będę bezpieczna. - uśmiechnął się tylko i pocałował mnie w czoło.
Tak oto, niedługo potem, po raz pierwszy udaliśmy się na tę polanę. Znów słyszałam wiele tajemniczych dźwięków, czasem nawet wydawało mi się, że widzę jak jakieś stworzenie obserwuje nas z ukrycia, ale nie bałam się tak bardzo, bo nie byłam sama. Tata niósł mnie na rękach, a ja, gdy tylko coś mnie zaniepokoiło, wtulałam się w jego pierś. Wtedy on śmiał się cicho i dodawał mi otuchy, głaszcząc po głowie. Gdy dotarliśmy na miejsce, nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Nigdy nie widziałam nic równie wspaniałego! Pozornie nic wyjątkowego - ot po prostu kawałek ziemi pozbawionej drzew o wymiarach mniej więcej 30 na 20 jardów, jednak gdy zrobiliśmy krok w stronę wolnej przestrzeni spomiędzy źdźbeł trawy uniosły się setki małych, świecących owadów. Latając nad naszymi głowami, wyglądały jak małe słońca tańczące w rytm cichej muzyki, którą wygrywały sobie same za pomocą niewielkich skrzydeł. Usiedliśmy i podziwialiśmy je przez dłuższą chwilę, dopóki nie przyzwyczaiły się do naszej obecności i nie opadły z powrotem na ziemię, ukrywając się przed naszym wzrokiem. Myślałam, że to koniec niesamowitego pokazu i chciałam wracać do domu, jednakże mój ojciec nie ruszył się z miejsca i cały czas patrzył w górę. Podążyłam za jego spojrzeniem i zamarłam. Zobaczyłam miliony słońc, które były jeszcze mniejsze od poprzednich i tym razem nie poruszały się. Były dosyć tajemnicze przez co jeszcze bardziej mnie fascynowały. Ojciec powiedział, że są to gwiazdy i, że jest ich o wiele więcej niż mogę sobie wyobrazić. Po chwili zza drzew wyłoniła się dużo większa i jaśniejsza gwiazda. Tę nazwał księżycem. Potem chyba coś jeszcze mi tłumaczył, ale ja już nie słuchałam. Całkowicie pogrążyłam się w krainie swojej wyobraźni i zastanawiałam się skąd wzięły się te maleńkie cuda.
Nazwaliśmy to miejsce polaną Mangarap, co znaczy: sen. W naszym świecie wszystkie nazwy, imiona mają swoje znaczenia. Ja nazywam się Sorchia - jasna, promienna. Rodzice dali mi to imię ze względu na mój kolor włosów, jednak ma ono jeszcze inne znaczenie, które jest mi dużo bliższe. Ojciec wielokrotnie powtarzał mi jedną myśl: "Zawsze celuj w księżyc. Nawet, jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami.", po czym dodawał: "Pamiętaj, że ty zawsze będziesz moim księżycem, dzięki tobie czuję, jakbym znajdował się wśród gwiazd. Jesteś Sorchia - jasna jak księżyc w pełni."
Dziś te słowa są zaledwie wspomnieniem ukrytym w głębi mego serca. Przypominam sobie o nich, kiedy jest mi źle, gdy czuję się samotna, a szczególnie wtedy, gdy przychodzę w to jedno, wyjątkowe miejsce. Kładę się wtedy na trawie i wpatrując się w niebo, pozwalam im wypłynąć. Wypowiadam je cicho i czuję się prawie tak, jak tej nocy, gdy byłam tu po raz pierwszy. Różnicą jest tylko to, że wtedy byłam tu z nim, a teraz jestem sama. Dlaczego? Dwadzieścia lat temu, mój ojciec postanowił zostać strażnikiem. Wiedziałam z czym to się wiąże i nie ukrywam, że do tej pory się z tym nie pogodziłam. Spojrzałam wtedy w inny sposób na znaczenie jego imienia. Nazywa się Kidomenas, co oznacza: strażnik, opiekun. Zawsze wiedziałam, że to do niego pasuje, bo czyż nie był dla mnie najwspanialszym opiekunem i czyż nie strzegł mnie w każdej chwili mego życia? W tamtym momencie zrozumiałam jednak, że jego imię jest jednocześnie jego powołaniem i nie kończy się na mnie, ale obejmuje wszystkie żyjące wokół mnie istoty. Tylko dzięki temu pozwoliłam mu odejść. Zgadnijcie, co powiedział mi na pożegnanie. Wtedy słyszałam te słowa po raz ostatni. Mimo to, wciąż są dla mnie żywe i wierzę im. Wierzę, że jestem księżycem, który kiedyś sprowadzi go do domu.
Już wtedy bardzo lubiłam zwiedzać świat. Chyba mam to właśnie po tacie. Widząc moje zafascynowanie wszystkim, co mnie otacza, zaczął zabierać mnie w różne miejsca i w ten sposób jeszcze bardziej mnie tym zaraził. Pewnego wieczoru wymknęłam się ukradkiem z domu i postanowiłam sama udać się na wyprawę. Nie był to zbyt mądry pomysł, zważywszy na to, że byłam jeszcze mała, niedoświadczona i nikomu nic nie powiedziałam. Rodzice szukali mnie pół nocy i w końcu znaleźli. Schowałam się w pniu drzewa po tym, jak wystraszył mnie nieznajomy odgłos, powtarzający się co jakiś czas. Po tym wydarzeniu zawarłam umowę z tatą, że nigdy więcej nie pójdę nigdzie sama nic, nikomu nie mówiąc. W zamian za to on obiecał, że zabierze mnie w wyjątkowe miejsce. Nie do końca chciałam się zgodzić, bo wszystko, co mi pokazywał było dla mnie nowe i wyjątkowe, więc nie było to nic nadzwyczajnego. Chciałam czegoś więcej i postanowiłam chociaż spróbować wykorzystać okazję:
- Tato? A czy nie moglibyśmy udać się tam... w nocy? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- W nocy? Skąd taki pomysł? - odparł wyraźnie zaskoczony.
- Nigdy jeszcze nie zabrałeś mnie nigdzie w nocy, a przecież jest taka piękna!
- Jest tak samo piękna jak dzień. Myślałem, że po dzisiejszej przygodzie będziesz raczej unikała ciemności. Już zapomniałaś o strachu, który może wzbudzać las po zmroku?
- Nie zapomniałam, ale wiem, że z Tobą będę bezpieczna. - uśmiechnął się tylko i pocałował mnie w czoło.
Tak oto, niedługo potem, po raz pierwszy udaliśmy się na tę polanę. Znów słyszałam wiele tajemniczych dźwięków, czasem nawet wydawało mi się, że widzę jak jakieś stworzenie obserwuje nas z ukrycia, ale nie bałam się tak bardzo, bo nie byłam sama. Tata niósł mnie na rękach, a ja, gdy tylko coś mnie zaniepokoiło, wtulałam się w jego pierś. Wtedy on śmiał się cicho i dodawał mi otuchy, głaszcząc po głowie. Gdy dotarliśmy na miejsce, nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Nigdy nie widziałam nic równie wspaniałego! Pozornie nic wyjątkowego - ot po prostu kawałek ziemi pozbawionej drzew o wymiarach mniej więcej 30 na 20 jardów, jednak gdy zrobiliśmy krok w stronę wolnej przestrzeni spomiędzy źdźbeł trawy uniosły się setki małych, świecących owadów. Latając nad naszymi głowami, wyglądały jak małe słońca tańczące w rytm cichej muzyki, którą wygrywały sobie same za pomocą niewielkich skrzydeł. Usiedliśmy i podziwialiśmy je przez dłuższą chwilę, dopóki nie przyzwyczaiły się do naszej obecności i nie opadły z powrotem na ziemię, ukrywając się przed naszym wzrokiem. Myślałam, że to koniec niesamowitego pokazu i chciałam wracać do domu, jednakże mój ojciec nie ruszył się z miejsca i cały czas patrzył w górę. Podążyłam za jego spojrzeniem i zamarłam. Zobaczyłam miliony słońc, które były jeszcze mniejsze od poprzednich i tym razem nie poruszały się. Były dosyć tajemnicze przez co jeszcze bardziej mnie fascynowały. Ojciec powiedział, że są to gwiazdy i, że jest ich o wiele więcej niż mogę sobie wyobrazić. Po chwili zza drzew wyłoniła się dużo większa i jaśniejsza gwiazda. Tę nazwał księżycem. Potem chyba coś jeszcze mi tłumaczył, ale ja już nie słuchałam. Całkowicie pogrążyłam się w krainie swojej wyobraźni i zastanawiałam się skąd wzięły się te maleńkie cuda.
Nazwaliśmy to miejsce polaną Mangarap, co znaczy: sen. W naszym świecie wszystkie nazwy, imiona mają swoje znaczenia. Ja nazywam się Sorchia - jasna, promienna. Rodzice dali mi to imię ze względu na mój kolor włosów, jednak ma ono jeszcze inne znaczenie, które jest mi dużo bliższe. Ojciec wielokrotnie powtarzał mi jedną myśl: "Zawsze celuj w księżyc. Nawet, jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami.", po czym dodawał: "Pamiętaj, że ty zawsze będziesz moim księżycem, dzięki tobie czuję, jakbym znajdował się wśród gwiazd. Jesteś Sorchia - jasna jak księżyc w pełni."
Dziś te słowa są zaledwie wspomnieniem ukrytym w głębi mego serca. Przypominam sobie o nich, kiedy jest mi źle, gdy czuję się samotna, a szczególnie wtedy, gdy przychodzę w to jedno, wyjątkowe miejsce. Kładę się wtedy na trawie i wpatrując się w niebo, pozwalam im wypłynąć. Wypowiadam je cicho i czuję się prawie tak, jak tej nocy, gdy byłam tu po raz pierwszy. Różnicą jest tylko to, że wtedy byłam tu z nim, a teraz jestem sama. Dlaczego? Dwadzieścia lat temu, mój ojciec postanowił zostać strażnikiem. Wiedziałam z czym to się wiąże i nie ukrywam, że do tej pory się z tym nie pogodziłam. Spojrzałam wtedy w inny sposób na znaczenie jego imienia. Nazywa się Kidomenas, co oznacza: strażnik, opiekun. Zawsze wiedziałam, że to do niego pasuje, bo czyż nie był dla mnie najwspanialszym opiekunem i czyż nie strzegł mnie w każdej chwili mego życia? W tamtym momencie zrozumiałam jednak, że jego imię jest jednocześnie jego powołaniem i nie kończy się na mnie, ale obejmuje wszystkie żyjące wokół mnie istoty. Tylko dzięki temu pozwoliłam mu odejść. Zgadnijcie, co powiedział mi na pożegnanie. Wtedy słyszałam te słowa po raz ostatni. Mimo to, wciąż są dla mnie żywe i wierzę im. Wierzę, że jestem księżycem, który kiedyś sprowadzi go do domu.