sobota, 7 października 2017

Rozdział 1- Mangarap

Jest w tym lesie jedno, szczególnie umiłowane przeze mnie miejsce. Niewielka polana, na której w zasadzie nie znajduje się nic prócz zielonej trawy. Wokół same drzewa i nic poza tym. Nawet zwierzęta nieczęsto tu zaglądają. Dlaczego więc jest dla mnie taka ważna? Aby uzyskać odpowiedź, wystarczy podnieść głowę i spojrzeć w górę. Spojrzeć na piękne, niczym nieosłonięte niebo. Jest to jedyne miejsce, w którym widać je tak wyraźnie, a przynajmniej jedyne, do którego dotarłam. Niesamowite jest to, że niezależnie od tego jaka jest pogoda, tutaj nigdy nie docierają chmury. Gdy wokół z nieba leją się strumienie wody, tutaj słychać jedynie odgłos, uderzających o liście i ziemię, kropel deszczu.  Nigdy, nic nie przysłoniło tego skrawka nieba, któremu udało się wydostać spomiędzy drzew. Kiedyś przychodziłam tu z ojcem, to on pokazał mi to miejsce. Byłam wtedy jeszcze małym elfiątkiem, ale pamiętam wszystko dokładnie.
Już wtedy bardzo lubiłam zwiedzać świat. Chyba mam to właśnie po tacie. Widząc moje zafascynowanie wszystkim, co mnie otacza, zaczął zabierać mnie w różne miejsca i w ten sposób jeszcze bardziej mnie tym zaraził. Pewnego wieczoru wymknęłam się ukradkiem z domu i postanowiłam sama udać się na wyprawę. Nie był to zbyt mądry pomysł, zważywszy na to, że byłam jeszcze mała, niedoświadczona i nikomu nic nie powiedziałam. Rodzice szukali mnie pół nocy i w końcu znaleźli. Schowałam się w pniu drzewa po tym, jak wystraszył mnie nieznajomy odgłos, powtarzający się co jakiś czas. Po tym wydarzeniu zawarłam umowę z tatą, że nigdy więcej nie pójdę nigdzie sama nic, nikomu nie mówiąc. W zamian za to on obiecał, że zabierze mnie w wyjątkowe miejsce. Nie do końca chciałam się zgodzić, bo wszystko, co mi pokazywał było dla mnie nowe i wyjątkowe, więc nie było to nic nadzwyczajnego. Chciałam czegoś więcej i postanowiłam chociaż spróbować wykorzystać okazję:
- Tato? A czy nie moglibyśmy udać się tam... w nocy? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- W nocy? Skąd taki pomysł? - odparł wyraźnie zaskoczony.
- Nigdy jeszcze nie zabrałeś mnie nigdzie w nocy, a przecież jest taka piękna!
- Jest tak samo piękna jak dzień. Myślałem, że po dzisiejszej przygodzie będziesz raczej unikała ciemności. Już zapomniałaś o strachu, który może wzbudzać las po zmroku?
- Nie zapomniałam, ale wiem, że z Tobą będę bezpieczna. - uśmiechnął się tylko i pocałował mnie w czoło.
Tak oto, niedługo potem, po raz pierwszy udaliśmy się na tę polanę. Znów słyszałam wiele tajemniczych dźwięków, czasem nawet wydawało mi się, że widzę jak jakieś stworzenie obserwuje nas z ukrycia, ale nie bałam się tak bardzo, bo nie byłam sama. Tata niósł mnie na rękach, a ja, gdy tylko coś mnie zaniepokoiło, wtulałam się w jego pierś. Wtedy on śmiał się cicho i dodawał mi otuchy, głaszcząc po głowie. Gdy dotarliśmy na miejsce, nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Nigdy nie widziałam nic równie wspaniałego! Pozornie nic wyjątkowego - ot po prostu kawałek ziemi pozbawionej drzew o wymiarach mniej więcej 30 na 20 jardów, jednak gdy zrobiliśmy krok w stronę wolnej przestrzeni spomiędzy źdźbeł trawy uniosły się setki małych, świecących owadów. Latając nad naszymi głowami, wyglądały jak małe słońca tańczące w rytm cichej muzyki, którą wygrywały sobie same za pomocą niewielkich skrzydeł. Usiedliśmy i podziwialiśmy je przez dłuższą chwilę, dopóki nie przyzwyczaiły się do naszej obecności i nie opadły z powrotem na ziemię, ukrywając się przed naszym wzrokiem. Myślałam, że to koniec niesamowitego pokazu i chciałam wracać do domu, jednakże mój ojciec nie ruszył się z miejsca i cały czas patrzył w górę. Podążyłam za jego spojrzeniem i zamarłam. Zobaczyłam miliony słońc, które były jeszcze mniejsze od poprzednich i tym razem nie poruszały się. Były dosyć tajemnicze przez co jeszcze bardziej mnie fascynowały. Ojciec powiedział, że są to gwiazdy i, że jest ich o wiele więcej niż mogę sobie wyobrazić. Po chwili zza drzew wyłoniła się dużo większa i jaśniejsza gwiazda. Tę nazwał księżycem. Potem chyba coś jeszcze mi tłumaczył, ale ja już nie słuchałam. Całkowicie pogrążyłam się w krainie swojej wyobraźni i zastanawiałam się skąd wzięły się te maleńkie cuda.
Nazwaliśmy to miejsce polaną Mangarap, co znaczy: sen. W naszym świecie wszystkie nazwy, imiona mają swoje znaczenia. Ja nazywam się Sorchia - jasna, promienna. Rodzice dali mi to imię ze względu na mój kolor włosów, jednak ma ono jeszcze inne znaczenie, które jest mi dużo bliższe. Ojciec wielokrotnie powtarzał mi jedną myśl: "Zawsze celuj w księżyc. Nawet, jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami.", po czym dodawał: "Pamiętaj, że ty zawsze będziesz moim księżycem, dzięki tobie czuję, jakbym znajdował się wśród gwiazd. Jesteś Sorchia - jasna jak księżyc w pełni."
Dziś te słowa są zaledwie wspomnieniem ukrytym w głębi mego serca. Przypominam sobie o nich, kiedy jest mi źle, gdy czuję się samotna, a szczególnie wtedy, gdy przychodzę w to jedno, wyjątkowe miejsce. Kładę się wtedy na trawie i wpatrując się w niebo, pozwalam im wypłynąć. Wypowiadam je cicho i czuję się prawie tak, jak tej nocy, gdy byłam tu po raz pierwszy. Różnicą jest tylko to, że wtedy byłam tu z nim, a teraz jestem sama. Dlaczego? Dwadzieścia lat temu, mój ojciec postanowił zostać strażnikiem. Wiedziałam z czym to się wiąże i nie ukrywam, że do tej pory się z tym nie pogodziłam. Spojrzałam wtedy w inny sposób na znaczenie jego imienia. Nazywa się Kidomenas, co oznacza: strażnik, opiekun. Zawsze wiedziałam, że to do niego pasuje, bo czyż nie był dla mnie najwspanialszym opiekunem i czyż nie strzegł mnie w każdej chwili mego życia? W tamtym momencie zrozumiałam jednak, że jego imię jest jednocześnie jego powołaniem i nie kończy się na mnie, ale obejmuje wszystkie żyjące wokół mnie istoty. Tylko dzięki temu pozwoliłam mu odejść. Zgadnijcie, co powiedział mi na pożegnanie. Wtedy słyszałam te słowa po raz ostatni. Mimo to, wciąż są dla mnie żywe i wierzę im. Wierzę, że jestem księżycem, który kiedyś sprowadzi go do domu.

niedziela, 10 września 2017

Prolog

Padurilor - tak nazywa się kraina, w której żyję, mój dom. Jest to niezwykłe miejsce. Pełno tutaj wszelkiego rodzaju roślin - od malutkich źdźbeł trawy po ogromne, sięgające pod nieboskłon drzewa. Kiedyś wspięłam się na jedno z nich, by zobaczyć, co kryje się tam, gdzie nie sięga wzrok. Będąc na samym szczycie, rozglądałam się dookoła i nie widziałam nic, poza zielonym morzem liści kołyszących się na wietrze. Niebo było ponure i odpychało swoją szarością. Przyznam, że trochę się zawiodłam i nigdy więcej nie wchodziłam aż tak wysoko. Zdecydowanie bardziej wolę podziwiać swój świat z dołu. Zawsze fascynowała mnie panująca tu różnorodność, uwielbiałam zagłębiać się w coraz to dalsze zakątki i odkrywać tajemnice skrywane przez naturę. Im dalej odchodziłam od miejsc, w których przebywałam na co dzień, tym bardziej jednoczyłam się z tym, co mnie otacza. Czułam, że las żyje, słyszałam ciche rozmowy drzew wygrzewających się w słońcu,widziałam więcej niż można sobie wyobrazić. Z każdym dniem coraz bardziej dochodziło do mnie, że nie wszystko, co wydaje się być martwe i bezrozumne, w rzeczywistości takie jest. Rzecz jasna, można tu też spotkać ogrom istot wykazujących więcej oznak życia. Małe i większe owady, ptaki budzące świat do życia swoim śpiewem każdego ranka i wiele innych zwierząt. Nie sposób wymienić wszystkich stworzeń zamieszkujących te tereny, ale są takie, które szczególnie zwracają moją uwagę. Są to elafi - królowie lasu oraz lykoi - strażnicy.
Elafi przypominają z wyglądu jelenie, jednak są od nich dużo większe. Nazywamy ich królami lasu, ponieważ bije od nich majestat i piękno, które nadają im niespotykanej powagi i dostojności. Są niezwykle mądre i silne. Nie tak dawno byłam świadkiem, jak jeden z nich powalił na ziemię niedźwiedzia, który zaraz potem wstał, ukłonił mu się i odszedł. Choć wiele w swoim życiu widziałam, było to dla mnie coś nowego. Sama po chwili podeszłam do niego i skinęłam głową na znak, że nie mam złych zamiarów. Ku mojemu zdziwieniu, pozwolił mi podejść jeszcze bliżej, a nawet się dotknąć. W tym jednym, krótkim, lecz niezwykłym spotkaniu można było wyczuć szczerą sympatię i szacunek, jakimi darzą się stworzenia zamieszkujące Padurilor.
Lykoi - te z kolei wyglądają jak wilki. W zasadzie są nimi, a konkretniej ich dowódcami. Różnią się od nich jedynie wyrazem i kolorem oczu. Zwykłe wilki mają brązowe lub niebieskie oczy, a ich wejrzenie jest puste, zazwyczaj agresywne. Lykoi patrzą z agresją jedynie na tych, którzy stwarzają niebezpieczeństwo, a robią to dlatego, że pilnują spokoju i porządku wśród zwierząt. Właśnie dlatego zwiemy ich strażnikami. Ich tęczówki są jasnozielone, co czyni je jeszcze bardziej wyjątkowymi.
Oprócz zwierząt istnieją jeszcze dwie rasy, których zadaniem jest opiekowanie się wszystkim, co nas otacza i do jednej z nich należę ja.
Nazywają nas elfami leśnymi, zapewne dlatego, że żyjemy w lasach. Wskazuje to, jednak na fakt, że oprócz nas istnieją gdzieś na świecie jeszcze inne rasy elfów. Słyszałam o elfach wodnych i o tych, które żyją w górach. Niestety znane mi są jedynie z opowieści, gdyż nigdy jeszcze nie udało mi się wyjść poza granice lasu. Nawet gdybym chciała, jest to zabronione. Podobno świat poza granicami wypełniony jest grozą i niebezpieczeństwem, jakiego nikt z nas nie jest w stanie pojąć, dlatego napawa większość z nas lękiem. Ja mimo wszystko nie do końca w to wierzę, bo jeśli to prawda, to jaki sens mają te wszystkie opowiadania o innych elfach? Skoro jest tam tak niebezpiecznie, to w jaki sposób żyją? Chyba, że to właśnie te historie, których słuchałam przez długie lata, zawsze przed snem, są bajkami wymyślonymi przez starszych? Może kiedyś znajdę odpowiedź na te pytania, tymczasem wrócę do opisu moich sióstr i braci.
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że wszyscy jesteśmy do siebie bardzo podobni. Wszyscy mamy podobną budowę, szpiczaste uszy, ciemnozielone oczy. Nasza skóra jest bardzo jasna, lecz w świetle słońca nabiera oliwkowego odcienia. Wszyscy mamy długie włosy, różni nas jednak ich kolor - jedni,w tym ja, mają je jasne niczym blask księżyca, inni brązowe jak kora drzew, jeszcze inni ciemne jak nocne niebo przysłonięte chmurami. Można by rzec, że jest to jedyna cecha, dzięki której nie wyglądamy tak samo, ale wystarczy przyjrzeć się dokładniej, by zobaczyć, że każdy z nas porusza się inaczej, każdy ma inny wyraz i kształt twarzy. Wprawne oko zauważy różnice w budowie poszczególnych części naszych ciał, na przykład dłoni - mniej lub bardziej zgrabne, dłuższe lub krótsze palce. Gdyby przyjrzeć się naszym oczom, można się przekonać, że bije z nich poświata, dzięki której ciemnozielony kolor ma wiele odcieni i nie zawsze okazuje się być rzeczywiście ciemnozielonym. Oprócz tego, każdy z nas ma zupełnie inny charakter i zachowuje się inaczej.Wynika to głównie z pełnionych przez nas zadań, a jest ich sporo.
Jak już wspomniałam, naszą misją jest opieka nad domem, w którym żyjemy. Nie jesteśmy w tym sami, są jeszcze nimfy, o których opowiem później. My dbamy o dobrobyt lasów w dzień, one w nocy. Trudno jednak nazywać nasze zadania obowiązkami, gdyż my sami ich tak nie traktujemy. Kochamy to, co robimy, sprawia nam to przyjemność i radość, więc odwykliśmy od mówienia o nich w ten sposób. Zamiast tego używamy słowa "powołanie". Jedni powołani są do podlewania roślin, którym brakło wody, drudzy pomagają pisklętom, które wypadły z gniazda, wrócić do niego, inni budzą ptaki, które zwiastują, że nadszedł świt. Wśród tych powołań, szczególnie ważnym jest ochrona wszystkiego, co żyje przed złem. Ci, którzy podejmują się tego zadania, muszą nas opuścić i udać się na granicę, gdzie stają się wiecznymi strażnikami. Odwiedzają nas co jakiś czas, jednak większość swojego życia spędzają daleko stąd.
Wszyscy mamy umiejętności, dary, które pomagają nam w codziennym życiu i umożliwiają praktycznie zlać się z otoczeniem - potrafimy porozumiewać się bez słów i poruszać bezszelestnie, a w dodatku mamy bardzo dobry słuch i wzrok. Słyszymy i widzimy wszystko, co dzieje się wokół nas. Dzięki temu, wiemy jak zareagować w danej sytuacji. Nasz wzrok znacznie słabnie po zmroku, pewnie dlatego, że nie jesteśmy stworzeni do życia w ciemności. W nocy to nimfy wypełniają swoje powołania.
Mimo, że dzielimy z nimi świat, nie znamy ich za dobrze. Wiele elfów pewnie nawet nie wie jak one wyglądają, jednak ja poznałam niektóre aspekty ich życia. Może się wydawać, że w nocy wszystko zamiera, zasypia, więc nie mają zbyt wiele zadań, ale to złudne wrażenie. Nimfy dbają o rzeczy, których często nie zauważamy, na przykład rozprostowują poskręcane i poplątane korzenie drzew, przykrywają zmarzniętą ziemię mchem... Poza tym, jak się okazuje, jest wiele stworzeń, które żyją w nocy i one również często potrzebują pomocy.
Nimfy są od nas o wiele mniejsze, sięgają nam może trochę powyżej pasa. Są za to bardzo zwinne i szybkie. Mają zazwyczaj krótkie, ciemne włosy poprzeplatane liśćmi, ich cera jest zielona, a uszy, tak jak nasze, szpiczaste. Zadziwiające są ich oczy - czarne jak noc, lecz nie przerażające. Jest w nich coś takiego, co sprawia, że mimo wszystko są przyjazne. Nie wiem, jak wyglądają w blasku słońca, gdyż nimfy nigdy nie pokazują się za dnia. Ich darem, oprócz wspomnianych wcześniej zwinności i szybkości, jest to, że potrafią przepięknie śpiewać. Mają delikatne i kojące głosy, którymi uspokajają stworzenia zbudzone w nocy i przerażone jej ciemnością. Są chyba jedynymi istotami, które potrafią wzbudzać zaufanie i zapewniać poczucie bezpieczeństwa, gdy las napawa lękiem.
Zastanawiacie się może, skąd o nich tyle wiem? Jest to dosyć rozbudowana historia, więc opowiem o tym innym razem. Poznaliście właśnie mój świat. Czyż nie jest fantastyczny?

~~Safcik~~